2009-12-16: "Przeistoczyliśmy się z biernych odbiorców w aktywnych twórców" – wywiad z autorami tłumaczenia książki Dana Gillmora "My, media"
W roku 2004 opublikowana została książka Dana Gillmora We the Media poświęcona dziennikarstwu obywatelskiemu i jego konsekwencjach w warunkach rozwijającego się internetu. W tej chwili trwa kończenie prac nad jej tłumaczeniem na język polski, którego dokonuje grupa internautów. Poniżej prezentujemy wywiad z trzema spośród osób, które poświęciły swój czas na przekład pozycji Gillmora.
Maciej Lewandowski jest zaangażowanym w ruch wolnej kultury dziennikarzem, m.in. był jednym z głównych inicjatorów powstania serwisu doorg.info (funkcjonującego początkowo pod nazwą do.org.pl), zajmującego się dziennikarstwem obywatelskim (oddolnym, jak sam czasami je nazywa). Wcześniej działał w Wiadomościach24.pl, gdzie przyczynił się do wprowadzenia licencji Creative Commons. Jest także ojcem serwisu Lektury reportera (lekturyreportera.pl) i autorem bloga Fabryka słów. Mieszka w Dundee w Szkocji.
Michał Kolanko jest absolwentem prawa na Uniwersytecie Jagiellońskim, dziennikarzem i blogerem. Prowadzi bloga Spin Room o mediach i technologii w USA oraz publikuje w Liberte!. Pracował jako stażysta w Wiadomościach TVP i tygodniku Newsweek Polska. Pełnił także funkcje rzecznika prasowego krakowskiej organizacji pozarządowej "Krzyk Wolności"; publikował w "Pressjach" Klubu Jagiellońskiego i w czasopismach studenckich Plus-Ratio i "Consensus".
Jakub Klawiter pełni funkcje techniczne przy tłumaczeniu książki Gillmora. Tłumaczyć zaczął ją, ponieważ stwierdził, że to świetny materiał do nauki LaTeX-a, z którym od dawna chciał się zapoznać. W ten sposób znalazł swoją niszę w grupie humanistów i zajął się organizacją projektu w sposób, który miał ułatwić kontrolę nad tym, co się dzieje, i pozwolić szybko przerobić zawartość wiki na gotowego e-booka.
Wikinews: Finalizujecie tłumaczenie książki "My, media" Dana Gillmora. Używacie wiki. To wiki, którą każdy może redagować? W jaki sposób odbywa się jej tłumaczenie?
- Jakub Klawiter: Edytować wiki może każdy członek projektu, czyli każdy kto założy konto na wikidot i zapisze się do projektu. Przy czym do zapisania się nie jest wymagana żadna akceptacja moderatora/administratora. Tłumaczenie pojawia się w treści, akapit po akapicie. Wersję przetłumaczoną oznaczamy niebieskim kolorem tekstu dla orientacji. Poza tym pojawia się też kolor czerwony dla oznaczenia wątpliwości tłumacza. Mamy też dodatkowy sposób oznaczania przypisów od tłumacza, które nie występowały w oryginale.
- Idea jest taka, żeby osobę tłumaczącą tekst możliwie maksymalnie zwolnić z myślenia o technice, sposobie stosowania wiki znaczników i wszystkiego co nie jest tłumaczeniem. Sprawy techniczne w miarę na bieżąco poprawia po tłumaczu "niewidzialna ręka administratora". Poza sceną pracuje jeszcze prosty skrypt który pobiera przetłumaczone fragmenty i tworzy roboczą wersję książki w LaTeXu.
Licencja Creative Commons Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Na tych samych warunkach, na jakiej została wydana książka, co prawda nie pozwala na komercyjne wykorzystanie treści, ale pozwala na modyfikacje. Rozwijacie niektóre wątki? Oryginał powstał w roku 2004.
- Maciej Lewandowski: Celem projektu jest udostępnienie pracy Gillmora polskim czytelnikom. Nie przewidujemy żadnych modyfikacji ani rozwijania wątków oryginału. Mamy zadanie – skończyć tłumaczenie i opublikować polski przekład. To jest w tej chwili najważniejsze. A potem będzie można (każdy będzie mógł) komentować, uzupełniać, rozwijać, mixować, remixować.
- Michał Kolanko: Wątki nie są rozwijane jeśli chodzi o dopisywanie nowych rzeczy do treści książki która – mimo tego że powstała w 2004 r. – doskonale broni się jako swoista przepowiednia kierunku rozwoju mediów oraz m.in. wykorzystywania Internetu w polityce. To jasne, że niektóre platformy np. twitter nie istniały w 2004, ale podstawowe trendy opisywane przez Gillmora nie straciły na aktualności. Planujemy natomiast napisanie rozbudowanego „słowa od tłumaczy", w którym dokonamy zestawienia przepowiedni Gillmora z 2004 z Internetem i mediami w 2009. Mamy również nadzieję, że publikacja tej książki będzie początkiem pogłębionej dyskusji na temat mediów i sieci w Polsce.
- J. Klawiter: Myślę, że celem na ten moment jest stworzenie tłumaczenia książki i jej „wydanie” w formie pliku PDF. W tej wersji jak mi się wydaje można pozwolić sobie co najwyżej na potwierdzenie lub nie przewidywań autora co do przyszłości, która dla nas w tej chwili jest już przeszłością, a i to tylko w formie przypisów „od tłumaczy”. To prawda, może się okazać, że z perspektywy czasu część treści jest nieaktualna, bo w końcu dziedzina o której się tu rozmawia rozwija się z coraz większą dynamiką, ale nie wydaje mi się, aby miała sens jakaś poważna ingerencja w treść. Poza różnicą w czasie patrzymy na pewne problemy z innej perspektywy również jeśli chodzi o „geografię”. Rozwój tzw. „dziennikarstwa obywatelskiego”, czy nawet szerzej „społeczeństwa informacyjnego” przebiega różnie w różnych częściach świata, a nawet w różnych krajach w Europie, nie wydaje mi się więc, że miałaby sens większa „aktualizacja” treści i wniosków płynących z książki w sytuacji kiedy my jesteśmy „tu”, a autor i większość opisywanych przez niego przykładów pozostają „tam”.
Kim są osoby, które włączyły się w tę pracę?
- M. Kolanko: To przede wszystkim blogerzy, ludzie zainteresowani nowymi technologiami, a także osoby które chciały spróbować swoich sił w tłumaczeniu momentami dość trudnego tekstu, pełnego dziennikarskiego i technologicznego żargonu.
Jaka jest główna teza książki. Co to znaczy, że "my" jesteśmy mediami?
- M. Lewandowski: My, czyli dawni czytelnicy – korzystając z osiągnięć nowoczesnej technologii, głównie internetowej – przeistoczyliśmy się z biernych odbiorców w aktywnych twórców. I tworzymy media – głównie internetowe. To jest główna teza Gillmora.
- M. Kolanko: Gillmor dzieli dziennikarstwo na dwa typy: model wykładu (era przed Internetem) i model konwersacji (era Internetu). Stwierdzenie, że my jesteśmy mediami oznacza, iż w sytuacji w której każdy może być twórcą treści (kontentu) medialnego – dzięki Internetowi, telefonom komórkowym z możliwością nagrywania filmów i robienia zdjęć nie ma możliwości prowadzenia „wykładu” w którym jedna ze stron jest tylko twórcą, a druga tylko odbiorcą. Teraz każdy jest jednocześnie twórcą i odbiorcą, chociaż w różnych proporcjach. Niektórzy są bardziej twórcami – zawodowi dziennikarze i blogerzy na przykład, a niektórzy, czyli uczestnicy dialogu, czytelnicy, słuchacze, widzowie – są w większym stopniu odbiorcami. Osoba, która słucha i rozmawia ze swoją – jak to nazywa Gillmore – dawną publicznością osiąga największy sukces jako dziennikarz, reporter, publicysta.
Czy jesteśmy twórcami mediów, gdy wysyłamy materiały do profesjonalnych redakcji?
- M. Kolanko: Jeśli zostaną opublikowane, to tak. Bycie twórcą mediów oznacza uczestnictwo w pewnej nowej ekonomii, ekonomii linku – w której odnośnik stanowi podstawową metodę rozpowszechniania informacji.
- M. Lewandowski: Publikując materiały w profesjonalnych mediach stajemy się twórcami. Nie ma znaczenia kto i gdzie udostępnia naszą twórczość. Bycie twórcą nie zależy od miejsca prezentacji twórczości czy też sposobu jej wykorzystania przez innych ludzi. Natomiast wysyłając materiały do mediów korporacyjnych nie stajemy się ich właścicielami (tych mediów) – to oczywiste.
- J. Klawiter: Jesteśmy twórcami mediów nawet nie wysyłając gotowego materiału do profesjonalnych wydawców. Zauważalna część wiadomości w mainstreamowych dziennikach swe źródło ma na prywatnych blogach, youtube, wykopie i podobnych serwisach. Na swój sposób więc możemy tworzyć zawartość „dużych dzienników” i tak jak zawodowi dziennikarze wpływać na postrzeganie pewnych problemów przez czytelników/widzów bez przesyłania jakiegokolwiek gotowego materiału do redakcji.
Czy "my" to także uczestnicy forów w serwisach? Niektóre nawet reklamują możliwość komentowania.
- M. Lewandowski: Tak – "my" to również uczestnicy forów, autorzy komentarzy, itp., itd. Nie ma znaczenia (dla faktu bycia twórcą) ani miejsce w jakim publikujemy, ani forma tej twórczości. Komentarz, wpis na forum, może być bardziej twórczy od kilkustronicowego artykułu w gazecie. Chociaż nie zdarza się to często.
- M. Kolanko: Konwersacja stawiana przez Gillmora na pierwszym miejscu jako centrum mediów jako takich może być również prowadzona na forach internetowych, komentarzach pod tekstami, serwisach społecznościowych itd. Niestety bez aktywnego moderowania takich miejsc i wymuszania pewnych standardów, jakość takiej konwersacji może być w niektórych miejscach dość niska.
- J. Klawiter: Jeśli pominąć problem „znikania w tłumie” to oczywiście. Generalnie mamy - zauważony już w wielu dziedzinach - problem nadprodukcji treści. Myślę, że można zaryzykować, że to „my” zaczyna się w chwili kiedy nasz punkt widzenia zostaje zauważony na zewnątrz i wtedy forma jest nieistotna, to może być list do redakcji jak i komentarz na forum. Jeśli pokażemy problem i jest on zauważony to właśnie w tej chwili „tworzymy media”.
Od czasu swego powstania media ewoluowały w znaczący sposób. Da się jeszcze dzisiaj pojęcie "media" dobrze zdefiniować? Czy blogi, wykop.pl, Śledzik na naszej-klasie to także media? W szerokim rozumieniu tego pojęcia należą do nich także wlepki i napisy na murach. Czy definicja mediów się nie rozmywa?
- M. Lewandowski: Czy to aż takie ważne? Ważnym jest, aby odróżnić informację rzetelną od nierzetelnej, prawdziwą od fałszywej. Aby odróżnić informację od kłamstwa i od propagandy. A to, czy wlepka na murze, czy wykop są mediami, to sprawa drugorzędna. Zasadniczą sprawą jest rozróżnienie pomiędzy dziennikarstwem, a nie-dziennikarstwem. W mediach publikowane są różnego rodzaju utwory, nie tylko twórczość dziennikarska. To, że Flickr, czy YouTube są mediami, nie ulega chyba wątpliwości, chociaż mało w nich dziennikarstwa. Twój przykład z wlepkami i napisami na murach jest idealny do tego, aby zobrazować ten problem.
- Sam napis na ścianie gospody wiejskiej, o treści np. „Sołtys Iksiński kłamie” nie świadczy jeszcze o niczym. Ludzie czytający go nie umieją sobie na tej podstawie wyrobić opinii o tym, czy sołtys kłamie, czy piszący może kłamie, czy jest coś na rzeczy, czy to tylko zemsta zawistnego sąsiada. I teraz zaczyna się rola dziennikarza. Musi on dotrzeć do autora napisu i do sołtysa. Dobrze byłoby, gdyby rozejrzał się także zarówno wśród lokalnej społeczności, jak i wśród organów miejscowej władzy.
- Zebrane w tym procesie informacje dziennikarz przedstawia później społeczeństwu w formie informacji prasowej – to jest dziennikarstwo. Może okazać się, że faktycznie sołtys kłamie, i to w taki sposób, że nie podoba się to właścicielom pobliskich zakładów, w związku z czym zorganizowali oni akcję napisów na murach. Jego kłamstwa są natomiast na rękę władzom gminnym, które bronią go do upadłego. Jeżeli taka informacja ukaże się w (lokalnych) mediach, to jest to dziennikarstwo. Sam napis na ścianie, ani nawet publikacja fotografii ukazującej go, nie jest dziennikarstwem.
- Dziennikarstwo to przekazanie społeczności kompletnej, rzetelnej, bezstronnej informacji o konkretnej sprawie. Dokopanie się głęboko do przyczyn i źródeł przykładowego napisu i umiejscowienie go w jak najszerszym kontekście, ukazując jednocześnie różne punkty widzenia na opisywaną sprawę (punkt widzenia sołtysa, przedsiębiorcy, radnych, mieszkańców wsi...). To, że ktoś napisze, że sołtys kłamie nie uczyni z niego jeszcze dziennikarza. To, że prześle do redakcji fotografię z napisem, także nie.
- W tym miejscu chciałbym zwrócić uwagę na ogromną manipulację korporacji, które publikują na swych stronach hasła w stylu „Teraz każdy może być dziennikarzem. Wystarczy przesłać materiał do redakcji”. To ogromna manipulacja, prowadząca nie tylko do ogłupiania (w większości) młodych ludzi, ale również do zmasowanego ataku zawodowców na ideę dziennikarstwa obywatelskiego. „Popatrzcie, teraz przecież każdy może być dziennikarzem, wystarczy, żeby podesłał coś (!), co jakaś redakcja opublikuje” - mówią, słusznie oburzając się na to, że fakt opublikowania tekstu (czy fotografii) nie czyni jeszcze z danej osoby dziennikarza. Podobnie, jak fakt opublikowania zdjęcia na Flickrze nie czyni z nikogo fotografa, czy video na YouTube nie czyni z nas filmowców. Daleka droga do tego...
- M. Kolanko: Media to określenie opisujące możliwość rozpowszechniania treści, która funkcjonuje później w społeczeństwie. Historia mediów to historia – względnego – rozluźniania się kontroli. Na przykład przed wynalezieniem druku książki były niezwykle rzadkie i łatwo było je kontrolować. Gutenberg przekazał kontrolę w inne ręce. Media masowe XX wieku kontrolowane były (i są nadal) przez wąskie grupy ludzi, którzy dysponowali środkami umożliwiającymi publikację treści na dużą skalę – mam tu na myśli przede wszystkim prasę i telewizję. Internet i ekonomia linku zmieniły cały system, gdyż możliwości oraz koszty publikacji treści i dotarcia z nią do szerokiego grona „publiczności” stały się w praktyce identyczne dla każdego użytkownika Sieci. W konsekwencji, media tradycyjne zaczęły mieć poważną konkurencję i zostały zmuszone do merytorycznej rywalizacji z ludźmi, którzy z różnych względów nie należeli do wąskiej korporacyjnej elity mediów masowych XX wieku. Co więcej, w przeszłości, gdy dziennikarz popełnił błąd, w najlepszym wypadku jego redakcja musiała dokonać sprostowania w wiele dni później i bez żadnych konsekwencji.
- Teraz dziennikarze są kontrolowani i cały czas sprawdzani przez swoich dawnych odbiorców, którzy w błyskawiczny i brutalny sposób są w stanie znaleźć ich pomyłki czy też świadome nagięcia rzeczywistości. Przekonali się o tym dziennikarze programu CBS 60 minutes, gdy w 2004 roku, w czasie kampanii wyborczej przedstawili fałszywe, jak się okazało, dokumenty które miały świadczyć w negatywny sposób o karierze wojskowej prezydenta Busha (Killian documents controversy). Blogerzy szybko zakwestionowali autentyczność dokumentów, a cała sprawa zakończyła wiele wspaniałych karier dziennikarskich w USA. Dzięki rozwojowi technologii komunikacyjnych media stały się wielokanałowe, wielopłaszczyznowe, ale wciąż opierają się na publikacji treści. Internet zmienił także jej charakter. W przeciwieństwie do treści mediów XX wieku, w których użytkownik nie miał możliwości wyboru i musiał podporządkować się np. kolejności przedstawionych wydarzeń w telewizyjnym programie informacyjnym. W Internecie to użytkownik dokonuje świadomego wyboru między pewnymi treściami. Widać to nie tylko w sferze informacyjnej, ale także rozrywkowej, gdzie ogromny sukces odnoszą usługi, w których to „odbiorca” wybiera i ogląda/słucha swój ulubiony serial czy piosenkę, w dowolnym momencie i tyle razy ile chce. Nie odbywa się rozmycie definicji, tylko jej transformacja. Nie sądzę, żeby wlepki można było traktować jako media – nie da się ich „wybrać” można na nie natrafić, nie da się ich podlinkować. Stają się częścią medialnej konwersacji tylko, gdy ktoś o nich napisze na blogu, twitterze itd.
- J. Klawiter: Czy definicja jest istotna? Oczywiście, jeśli wrzucimy do jednego wora wszystko od publicznej telewizji do owych wlepek na murach to łatwiej będzie zdefiniować co mediami nie jest. Ale jeśli chcieć rozmawiać o mediach zauważając nie formę, a funkcję i realną wartość to nasz worek znów stanie się możliwy do ogarnięcia, przy czym razem z wieloma źródłami w stylu śledzik na n-k wyleci z niego wielu „profesjonalnych wydawców” serwujących niewiele warte treści. Nie wiem zresztą czy mówiąc o źródłach powinno się mówić o „systemach”. Platforma blogowa jako taka (konkretna z nazwy) może mieć niewielką wartość, ale zbiór konkretnych wyselekcjonowanych RSSów z blogów na tej platformie możne okazać się całkiem poważną alternatywą. Obojętnie czy mówimy o sytuacji sprzed kilkunastu lat czy o czasach obecnych to do ostatecznego odbiorcy należy selekcja źródeł, które uważa on za warte uwagi, nawet jeśli głoszą poglądy nie do końca zgodne z jego przekonaniami. Co się zmieniło to to, że w tej chwili aby w miarę sprawnie selekcjonować to co nadciąga wielką falą potrzeba trochę wiedzy, czy może raczej umiejętności poruszania się wśród źródeł i wyławiania wartościowych treści z „szumu tła”.
Maćku, działasz aktywnie w serwisie doorg, którego byłeś jednym z głównych twórców. Wcześniej pisałeś do podległego formalnie korporacji serwisu Wiadomości24. Czy "my" może rozwinąć się tylko, gdy damy jednostkom możliwość publikowania gdziekolwiek, czy też dopiero mając możliwość współtworzenia samego serwisu, mogą one stać się faktycznymi twórcami mediów?
- M. Lewandowski: Możemy rozwinąć się (jako jednostki) tworząc i publikując wszędzie tam, gdzie mamy możliwość (techniczną, formalną). Rozwijamy siebie (jako jednostki) i media, publikując w Wikipedii i w Wikinews, w korporacyjnych serwisach, w swoich blogach, w serwisach niezależnych, itd. Każdy z nas wybiera to, co mu odpowiada najbardziej, wybiera miejsce, w którym czuje się najlepiej i otoczenie, w którym może się rozwijać. Dla jednostki (jako twórcy) nie ma formalnego znaczenia, gdzie publikuje.
- Natomiast tylko publikując w niezależnych, niepodporządkowanych żadnej firmie mediach, możemy stać się rzeczywistymi współwłaścicielami tych mediów i mieć wpływ nie tylko na to, co piszemy my – jako jednostki – ale także na to, jak będą rozwijać się media. Nigdy żadna korporacja nie pozwoli nam na faktyczne decydowanie o tym, jak ma się rozwijać dane medium, co będzie w nim promowane i na jakich zasadach. To możemy zrobić tylko u siebie.
Kontynuując wątek wolności oraz doorg: czy w doorg każda forma może być dopuszczalna czy też istnieją pewne ograniczające normy? Nie jest to przecież wspólnie tworzony blog. A może granica między blogiem a serwisem tworzonym przez dziennikarzy jest granica sztuczną?
- M. Lewandowski: Istnieją normy, których się trzymamy. Opisane są one na stronie Moderacja i – w skrócie – opierają się na prawie prasowym i zasadach etycznych odnoszących się do dziennikarstwa. Opisaliśmy te normy tak: my, dziennikarze (obywatelscy) „mamy obowiązek poszukiwania i publikowania prawdy, przedstawiania rzeczywistość niezależnie od swoich poglądów oraz wyraźnego oddzielania informacji od opinii na ich temat. Nie wolno nam manipulować faktami, ani ich zatajać, a prezentowane przez nas opinie nie mogą być wynikiem zewnętrznych nacisków.”
- Granica pomiędzy dziennikarstwem, a blogami jest (powinna być) bardzo wyraźna i jasno określona. Generalnie – granica oddzielająca dziennikarstwo od każdej innej formy tworzenia utworów (słownych, zdjęciowych, video, itd.) – została jasno, wyraźnie i konkretnie wytyczona kilkaset lat temu w celu zapewnienia dopływu prawdziwej, bezstronnej i rzetelnej informacji do społeczeństwa. Ta granica ma fundamentalne znaczenie dla zdrowego rozwoju społeczeństwa demokratycznego.
Pomiędzy blogami a mediami tradycyjnymi istnieje spora przepaść co do form przekazywania informacji (istotnych bądź nie). Czy to oznacza, że mamy potencjalnie nieskończenie wiele nisz, w których możemy działać?
- J. Klawiter: Tę samą różnicę można zauważyć pomiędzy mediami tradycyjnymi, a ich własnymi serwisami internetowymi. Nieskończenie wiele nisz było zawsze, teraz mamy do kompletu nieskończenie wiele miejsca na treść.
- M. Kolanko: Sądzę, że ta przepaść powoli się zmniejsza, jeśli chodzi o formę. Trzeba na przykład wziąć pod uwagę, że coraz więcej tzw. profesjonalnych redakcji to serwisy internetowe, w dużej mierze korzystające z odbiorców jako źródeł informacji, analiz (crowdsourcing np. w wykonaniu guardiana http://mps-expenses.guardian.co.uk/) zdjęć czy wideo. Jeśli chodzi o nisze, to ich ilość dyktowana jest przez społeczeństwo (globalne), a ponieważ przestrzeń w Internecie jest w zasadzie nieograniczona, to i ilość tych nisz, które mogą być zapełnione może być ogromna.
W profesjonalnych mediach dziennikarze lubią podkreślać, że zaangażowanie internautów jest nikłe, że wolą być oni biernymi odbiorcami. Czy "my" to tylko wąska grupa pasjonatów, hobbystów czy też "my" to ogół użytkowników internetu (i nie tylko). Czy każdy może być twórcą?
- M. Kolanko: Na pewno jeśli odbiorcy traktowani są z poczuciem wyższości, pogardą itd. to reakcja może być tylko jedna. W Polsce niestety wielokrotnie użytkownicy Internetu opisywani byli przez polityków, dziennikarzy itd. jako bezrozumny tłum zainteresowany jedynie pornografią i obrzucaniem się błotem. Taki negatywny stereotyp jest niezwykle krzywdzący i nie ma związku z rzeczywistością, co łatwo sprawdzić jeśli przejrzy się polską blogosferę, Facebook, blip, twittera, Wikipedię czy inne platformy, a nie tylko przysłowiowe komentarze w onecie. Sądzę ponadto, że uwagi o rzekomej bierności użytkowników Internetu pokazują jedynie ułamek skali niezrozumienia, które jest obecne w tzw. mediach tradycyjnych. Nie dziwi ich powolny upadek i spadek czytelnictwa/oglądalności spowodowany brakiem poszanowania nowych warunków rynku i całej branży jako takiej.
- M. Lewandowski: Twórcą może być każdy, ale nie każdy nim jest. Sprawa polega na twórczym wykorzystaniu dostępnych narzędzi. To, że ktoś używa pędzla, nie czyni go jeszcze malarzem. To, że ktoś używa narzędzi internetowych, nie czyni go jeszcze dziennikarzem, czy – ogólnie – twórcą. Aktywnych użytkowników internetu jest o wiele mniej, niż pasywnych odbiorców. Niektórzy mówią, że jest to mniej więcej stosunek 1/10. A dalej idzie to tak, jak wśród użytkowników pędzla – ilu spośród tych, którzy coś tam malują, można uważać za twórców? 1/100? 1/1000?
- J. Klawiter: Profesjonalni dziennikarze mają też tendencje do niezauważania rzeczy oczywistych, które nie są im (lub ich wydawcom) na rękę. Hobbyści (w masie) tego problemu nie mają. Zaangażowanie internautów jest nikłe, a pierwsza strona wykopu często jest odwzorowywana 1:1 przez „zawodowców”. Wolą być biernymi odbiorcami, bo nie reagują pisząc listy do redakcji, tylko co najwyżej kontynuują zapoczątkowane z kolei przez profesjonalną redakcję rozważania w miejscach gdzie im wygodniej, choćby na własnych blogach rozwijając czasem dyskusję w oderwaniu od redakcji. Wydaje mi się, że to właśnie zawodowcy mają problem ze zrozumieniem, że jedynym panaceum przeciw skutkom „rewolucji” z jaką mamy do czynienia jest ewolucja w ich strukturach.
Jako media jesteśmy tylko pośrednikami. Czy zrelacjonowanie informacji na podstawie doniesień z innych serwisów czyni nas twórcami mediów? Czy dopiero własna praca w terenie czyni człowieka dziennikarzem, dodajmy - obywatelskim?
- M. Kolanko: Tworzenie podziałów: praca w terenie - praca na materiałach wtórnych nie ma moim zdaniem uzasadnienia w obecnych warunkach. Treść może być wtórna albo oryginalna, w niektórych kanałach dystrybucji informacji – na przykład na twitterze, przekazywanie dalej tej samej informacji lub opatrzenie jej własnym komentarzem jest powszechne. W ekonomii linku nierzadko treść która jest dobrą „agregacją” innych treści bardzo często zyskuje największą oglądalność.
- M. Lewandowski: To pytanie dotyczy dziennikarstwa jako takiego. Czy ludzie przepisujący dla swoich redakcji depesze agencyjne są dziennikarzami? Czy to wystarczy? Moim zdaniem trzeba dodać coś od siebie, coś, czego czytelnik nie przeczyta w innych serwisach.
Jakie wymagania powinniśmy sobie stawiać jako twórcy tego typu nowych mediów? Czy ważniejsze powinno być to, że przekazujemy wiarygodne informacje czy też ważniejsze jest to, by w ogóle włączać się w tworzenie wolnych, w sensie możliwości uczestnictwa, mediów? Czy ważniejsze jest by być rozpoznawalnym, widocznym, czy też to, by informacja miała wartość samą w sobie?
- M. Lewandowski: Najważniejsza jest jakość. Najważniejsza jest informacja – rzetelna, uczciwa i osadzona w jak najszerszym kontekście.
- M. Kolanko: Jak pisze Gillmor, wymagania i standardy twórców nowych mediów muszą być identyczne jak w dziennikarstwie tradycyjnym: rzetelność, obiektywność, sprawiedliwość. Każda informacja, niezależnie od jej pochodzenia, jest wartościowa, jeśli spełnia te założenia. Niestety, zarówno w mediach tradycyjnych jak i w Nowych Mediach często dochodzi np. do łamania granic faktu i komentarza w pogoni za oglądalnością/klikalnością. Ale jak już wspominałem, Internet a raczej jego użytkownicy, mają niezwykłą możliwość samo-poprawiania siebie.
Jak uważacie, czy tworzenie platformy dla dziennikarstwa obywatelskiego, dzięki popularności którego właściciele takiego serwisu mogą czerpać zyski z reklam, to korzystny kompromis? Czy też tego typu praktyki mogą zniwelować granicę między dziennikarstwem obywatelskim a korporacyjnym? A może istotna linia demarkacyjna przebiega w innym miejscu?
- M. Lewandowski: Uważam, że właśnie w tym miejscu przebiega linia demarkacyjna – serwisy dziennikarstwa obywatelskiego nie powinny zarabiać na siebie (ani reklamami, ani w żaden inny sposób), dziennikarze obywatelscy nie powinni otrzymywać wynagrodzenia za to co robią. Dlaczego? Dlatego, że przychody z reklam to jedna z głównych przyczyn (obok podporządkowania politykom) spadku zaufania do prasy. Prawa rynku nie zdały egzaminu w przypadku dziennikarstwa. Media czerpiące (ogromne) zyski z reklam, zajęły się maksymalizacją tych zysków, a nie tym, czym powinny – czyli dostarczaniem rzetelnej, ważnej informacji dla społeczeństwa. Każdego, kto zdecyduje się na osiąganie przychodów z reklam, czeka ten sam los – w pewnym momencie będzie musiał wybrać pomiędzy zamieszczeniem przysłowiowych „gołych cycków na motorach” (i zarobieniem grubej kasy, bo gołe cycki dobrze się sprzedają), a ważnej, choć niepopularnej, informacji.
- Problemem są zatem źródła finansowania niezależnych mediów. Na zachodzie, głównie w USA, ale nie tylko, powstały już instytucje, które dają pieniądze na tego typu projekty. Mam nadzieję, że w Polsce też to kiedyś nastąpi, poza tym widziałem już w sieci parę serwisów finansowanych z funduszów unijnych, to także jest jakieś rozwiązanie.
- M. Kolanko: Ta granica jest czasami niezwykle nieuchwytna i nie tylko ze względu na reklamy na serwisach/platformach. Problem polega na tym, że w gwałtownie zmieniającym się świecie mediów trudno wyznaczać granice, które mogłyby przetrwać próbę czasu. Kwestie wynagrodzenia/zatrudnienia jest na pewno jednym z wyznaczników. Innym jest profil samej platformy i jej miejsce w sieciowym ekosystemie. Sądzę, że przyszłością jest model hybrydowy: i to zarówno na szczeblu lokalnych informacji jak i niszowych publikacji ogólnokrajowych czy globalnych (politycznych, prawnych, sportowych i tak dalej).
Pytając o to, czy ważniejszy jest dobry produkt czy jego twórca, można taką myśl odnieść do kwestii osobistego zaangażowania. Czy da się pogodzić zaangażowanie z neutralnym przekazem treści? Aby ocenić jakość artykułu, trzeba na niego spojrzeć z boku, bądź pozwolić go ocenić innym (przed lub po publikacji). Czy to jest duży problem dla dziennikarstwa obywatelskiego?
- M. Lewandowski: Jak najbardziej da się pogodzić zaangażowanie z neutralnym przekazem. Trzeba pamiętać o tym, aby udostępnić odbiorcy jak najwięcej informacji na dany temat, nawet tych informacji, które dziennikarzowi się nie podobają, które nie pasują do jego tezy. I z zaangażowaniem dokopywać się do tych informacji.
- M. Kolanko: Zaangażowanie można pogodzić z neutralnym przekazem treści, jeśli oddzieli się fakty od ich komentarza. Jednak w niektórych przypadkach jest to nie na rękę np. osobom zajmującym określone stanowisko polityczne. Zwłaszcza w przypadku USA widać silną polaryzację blogosfery, w której polityczni aktywiści Republikanów/Demokratów są jednocześnie publicystami, komentatorami a czasami nawet szefami ekip reporterów na swoich serwisach politycznych. Oczywiście prawda nie ma odcieni niebieskiego ani czerwonego, czyli kolorów dwóch najważniejszych partii w tamtym kraju, ale odpowiednie wyważenie proporcji i kontekstu jej przekazywania dla wielu bywa trudne. Z drugiej strony, dziennikarze „tradycyjni” również mają swoje poglądy polityczne i bywa iż pod płaszczykiem obiektywizmu skrywają chęć „skrzywienia” opisu rzeczywistości na swoją stronę. W takim przypadku chyba lepsze są blogi polityczne, gdzie wiadomo kto po jakiej jest stronie.
W pojęciu web 2.0 zawarta jest idea współpracy między osobami z wewnątrz (redakcji, projektu, serwisu itd.) a zewnętrznymi użytkownikami. W przypadku wolnych mediów ta zewnętrzność prawie w ogóle nie występuje. Czy dziennikarze obywatelscy, których znasz, łatwo godzą się na sugerowane zmiany w ich tekstach? Blogi wydają się pod tym względem bardziej oporne wobec nacisków na zmiany w ich własnych treściach.
- M. Kolanko: Z mojego doświadczenia wynika że ludzie którzy piszą w Internecie są dużo bardziej otwarci na prostowanie swoich błędów, jeśli takowe zostały wytknięte w czasie konwersacji. Konwersacja jest procesem otwartym, w którym nikt nie ma monopolu na nieomylność. Dlatego też model mediów-jako-konwersacji ma niejako wbudowane dialektyczne dążenie do poprawy. Jeśli ktoś tkwi w błędzie, mimo swoich oczywistych pomyłek merytorycznych, to w świecie Nowych Mediów bardzo szybko traci na reputacji.
- M. Lewandowski: Większość osób, z którymi współpracuję, bądź współpracowałem, dość łatwo zgadza się na poprawki i sugestie, choć zdarzają się także zdecydowani przeciwnicy tychże. Jednak nie odczuwam, żeby ta sprawa stanowiła jakiś wielki problem. Każdy może przecież założyć swojego osobistego bloga i pisać tam to, co mu się żywnie podoba.
Czy funkcja komentarza, dyskusji na temat artykułu, pomaga w szlifowaniu warsztatu czy też stał się on, komentarz, swoistą formą dziennikarską, która żyje własnym życiem?
- M. Kolanko: Tak jak mówiłem wcześniej komentarz to jedna z metod nawiązania dialogu, który nierzadko jest dużo ciekawszy od samego komentowanego tekstu, zwłaszcza jeśli uczestniczy w nim wiele dobrze poinformowanych osób, które szanują siebie nawzajem w czasie dyskusji.
- M. Lewandowski: Komentarz jest raczej rodzajem pomocy w szlifowaniu warsztatu oraz uzupełnieniem zawartych w materiale informacji i wskazaniem błędów (merytorycznych). Rzadko sam w sobie staje się formą dziennikarską, chociaż nie jest to wykluczone.
Pozostaje jeszcze problem odpowiedzialności za słowo versus problem (auto)cenzury. Jak radzić sobie z problemem grożenia pozwami za teksty autorów, których dopuszczamy do współuczestnictwa w tworzeniu mediów? Kto powinien być odpowiedzialny za tego typu teksty? My, wszyscy tworzący tego typu media?
- M. Kolanko: Nie ma i nie powinno być czegoś takiego jak odpowiedzialność zbiorowa w sensie prawnym. Jeśli ktoś dokonał zniesławienia lub pomówienia na swoim blogu lub w komentarzu na serwisie społecznościowym, to powinien ponieść za to konsekwencje na identycznych zasadach jak dziennikarz mediów tradycyjnych. Odrębną kwestią jest odpowiedzialność właścicieli platform za przestępczą działalność użytkowników – tutaj, moim zdaniem, prawo powinno być liberalne w rozsądny sposób.
- M. Lewandowski: Każdy z nas powinien być odpowiedzialny za swoje słowa. Każdy za siebie.
Na koniec jeszcze jedno pytanie dotyczące książki. Czy myślicie o wydaniu pozycji Gillmora na papierze?
- M. Lewandowski: W tej chwili najważniejsza sprawa to dokończyć tłumaczenie i opublikować całość w sieci. Potem będziemy myśleć dalej...
- M. Kolanko: Myślimy o tym, jak sprawić by książka była jak najlepsza w sensie merytorycznym, stylistycznym i tak dalej. Dlatego też potrzebujemy wsparcia redaktorów, korektorów, ludzi którzy chcieliby wnieść swój wkład w konwersację dotyczącą przyszłości mediów. Gdy tłumaczenie i jego wygładzanie będzie gotowe, wtedy będzie można rozważyć dalsze kroki.
- My, media. Polskie tłumaczenie książki Dana Gillmora na wikidot.com
- Lista osób biorących udział w tłumaczeniu książki
Zobacz też
[edytuj | edytuj kod]
Materiał do tego artykułu przygotował reporter Wikinews. |