2021-08-20: Błędy tłumaczy też mogą zabić
Praca tłumacza zawsze wzbudzała wiele emocji, w powszechnym rozumieniu tłumaczyć może każdy, kto zna język wejścia, język wyjścia i ma ogólną wiedzę. Nie wszystko jednak jest takie proste. O meandrach zawodu tłumacza medycznego, o pracy wśród Polonii brytyjskiej, reporter Wikinews rozmawia z tłumaczem medycznym w Wielkiej Brytanii, który z różnych powodów postanowił pozostać anonimowy.
Może zaczniemy nietypowo: dlaczego nie chcesz wystąpić pod własnym imieniem i nazwiskiem? Boisz się czegoś? Masz z kimś na pieńku?
TłumaczW ogóle to dzień dobry. Nie, powód jest zgoła inny. Pracując jako tłumacz mam do czynienia z informacjami wrażliwymi, jestem związany tajemnicą zawodową. Dlatego wybacz, nie będzie tu mrożących krew w żyłach opowieści... no, może jedna się znajdzie. I oczywiście podane w sposób uniemożliwiający lokalizację.
Jesteś tłumaczem medycznym w Wielkiej Brytanii. Tłumaczysz tylko Polakom?
TłumaczNie, tłumaczę również Rosjanom, innym osobom rosyjskojęzycznym i Niemcom. Choć nie ukrywam, że Polacy to moja zdecydowanie największa grupa. I bardzo różnorodna.
Rozumiem, że twoimi klientami są osoby niemówiące po angielsku, bo kto inny potrzebowałby tłumacza? Dużo ich wśród brytyjskiej Polonii?
TłumaczNie popełniaj tego błędu, który ja popełniłem na początku mojej pracy, zakładając, że nikt nie będzie znał języka. Owszem, duża grupa to osoby z różnych względów niemówiące po angielsku. Taka szczególna podgrupa to rodzice dzieci, które ułożyły już sobie życie w Wielkiej Brytanii i ściągnęły najbliższych. Natomiast, możesz się zdziwić, duża część to osoby znające nawet nieźle język. Część z nich ma kłopoty ze zrozumieniem, zwłaszcza niestandardowych akcentów, inni mają ten dobrze wszystkim znany strach przed mówieniem, mimo że poradziliby sobie całkiem nieźle. Wreszcie wielu po prostu nie rozumie terminów medycznych i z tego powodu prosi o pomoc. Natomiast najmłodsze pokolenie, wykształcone w tutejszych szkołach, po angielsku mówi świetnie. Choć bywają wyjątki, dzieci, które dopiero przyjechały, osoby z trudnościami w nauce. Ale muszę powiedzieć jedno: wolę tłumaczyć komuś, kto w ogóle nie zna języka niż komuś, kto go nieco liznął.
Ciekawe, wydawało mi się, że to łatwiej?
TłumaczO dziwo nie. Jeśli już jest zatrudniony tłumacz, na nim spada odpowiedzialność za poprawność rozmowy. Trudno odpowiadać za nieswoje błędy. Poza tym bywają śmieszne sytuacje. Kiedyś tłumacząc, użyłem idiomu be full of beans, co dosłownie oznacza "być pełnym fasolki", a w przenośni "być żywym, pełnym energii". Reakcja pana była: Tłumacz do du..., ja nic nie mówiłem o żadnej fasoli... Chyba teraz docenisz, że jednak lepiej mieć pełną kontrolę nad sytuacją.
Łatwo się zostaje tłumaczem medycznym? O ile wiem, nie można tak po prostu tłumaczyć na podstawie wyłącznie znajomości języka. Tłumaczenie to sztuka. Możesz powiedzieć, jaka była twoja droga do zawodu?
TłumaczŁatwo nie jest. Trzeba mieć zrobiony kurs dla tłumaczy środowiskowych, jakiś certyfikat językowy – ja na przykład mam angielskie świadectwo maturalne, no i referencje, bez tego w Anglii nic nie załatwisz. Wiara w słowo pisane jest tutaj przemożna... Poza tym musisz przejść egzamin wewnętrzny w firmie, skupiony głównie na słownictwie medycznym. Jest on naprawdę trudny i wielu kandydatów mimo jedwabnych wręcz referencji na nim pada. Mimo takiego odsiewu zdarzają się poważne wpadki.
Jakiego typu?
TłumaczGłównie z powodu niedoskonałej znajomości słownictwa medycznego i generalnie medycyny w ogóle, ba, zdarzają się u tłumaczy braki w wiadomościach z biologii z zakresu szkoły średniej. Podam taki przykład. Jeden z tłumaczy, człowiek o dużym doświadczeniu tłumaczy angielskie słowo "angina" jako anginę, co jest niepoprawne i może prowadzić do katastrofalnych skutków. Angielskie rozumienie anginy to choroba znana u nas jako angina pectoris, dusznica bolesna, rodzaj choroby wieńcowej. Naprawdę można w ten sposób wyprawić kogoś na tamten lepszy świat...
To ta mrożąca krew w żyłach historia?
TłumaczJeszcze może coś znajdę, rozumiem, że prasa żywi się krwią. Natomiast wracając do słownictwa, inne jest rozumienie przez Anglików i Polaków kilku części ciała, w tym słowa "ręka". Dla nich ręka kończy się na nadgarstku, a później jest ramię, dla Polaka aż przy barku. To też prowadzi do wielu nieporozumień.
Wsadzili komuś w gips łopatkę zamiast nadgarstka?
TłumaczNie przesadzajmy, choć można strawestować łacińskie powiedzenie i stwierdzić, że również błędy tłumaczy kryje ziemia. A już na pewno utrudniają życie
Dość już o słówkach, mam niejako uczulenie już od podstawówki. Masz na pewno dobry wgląd w Polonię i jej problemy, prawda? Bardzo się różnimy od Anglików?
TłumaczKażdy, który przyjeżdża do Anglii, robi to z bagażem doświadczeń z Polski. Oczywiście, czasem to pomaga, czasem przeszkadza, sugerowałbym, że częściej to drugie. Przede wszystkim brytyjska i polska opieka zdrowotna są zupełnie odmienne, polscy i angielscy lekarze mają inne nawyki i przyzwyczajenia. Zaczyna się już na etapie diagnozy. Angielski lekarz bardziej wierzy dobrze przeprowadzonemu wywiadowi z pacjentem i podstawowym badaniom, niż badaniom specjalistycznym, które przeprowadza się, kiedy naprawdę trzeba i zawsze decyduje o tym lekarz specjalista, zwany konsultantem. I o ile ból nadgarstka w Polsce kończy się natychmiastowym rentgenem, w Anglii niekoniecznie. Ma to oczywiście związek ze sporym niedoinwestowaniem brytyjskiego NHS, ale nie tylko, po prostu filozofia lekarza jest w tych dwóch krajach zupełnie inna.
I polscy pacjenci tak szybko się z tym godzą?
TłumaczNo niekoniecznie, są próby wymuszania świadczeń, zwolnień lekarskich, choć akurat w tym przypadku nie jest źle, zwolnienie z pracy stosunkowo łatwo dostać. Gorzej z jego przedłużaniem w nieskończoność. Pacjent musi wykazać się wolą leczenia, robić coś w tym kierunku, aby mógł dalej przebywać w domu. No i inne niezrozumienie wynikające z angielskiej specyfiki. Tu przez pierwsze siedem dni choroby pacjent nie potrzebuje, ba, nawet nie dostanie zwolnienia, musi się samo usprawiedliwić. Wielu ludziom, przyzwyczajonym do polskiego drylu, zwyczajnie nie mieści się to w głowie.
Było jakieś życzenie polskiego pacjenta, które wprawiło w zdumienie angielskiego lekarza?
TłumaczNiejedno (śmiech). Choć najbardziej wstrząsająca była scena, kiedy pani przyszła do lekarza i zażądała zwolnienia z wuefu dla swojej córki. Powód – bo coś tam, dziewczę miało jakieś bóle tu i ówdzie. Na samym początku musiałem lekarzowi wytłumaczyć, co to jest zwolnienie z wuefu, co, uwierz mi, łatwe nie było, a później przekonać wściekłą matkę, że jej córeczka będzie musiała poćwiczyć i że będzie to odpowiedni zestaw ćwiczeń opracowany przez fizjoterapeutę. Miło nie było, bynajmniej. Niestety, dalej jest wielu ludzi, którym trudno przychodzi zrozumienie różnicy kulturowej.
Mimo że Anglia. mimo brexitu, dalej leży w Europie?
TłumaczNie zapominaj, że to wyspa, co ma daleko idące konsekwencje na co dzień. Tu wszystko zawsze było inne niż w kontynentalnej Europie. Choćby sprawa bicia dzieci. Do końca lat osiemdziesiątych w każdej angielskiej klasie koło tablicy wisiała rózga, po angielsku cane, a nauczyciel lał ile wlezie, gdy było potrzeba. W Polsce formalnie dzieci nie wolno bić od 1945, choć różnie z tym naprawdę bywało. I teraz popatrz co się stało: wystarczyło trzydzieści lat, żeby sytuacja zmieniła się diametralnie, dziś, kiedy istnieje najmniejsze podejrzenie, że dziecko jest bite, natychmiast trafia do szpitala na oględziny, badania itp. Niekoniecznie musi mieć siniaki, wystarczy, że ma podrapaną skórę w wyniku jakiegoś upadku i od razu wszczyna się dochodzenie.
Czy to tak jak w Norwegii, gdzie niesławny barnevernet rzekomo zabiera dzieci, gdy rodzice na nie krzyczą?
TłumaczNo nie aż tak, chyba jest w tym większa dawka zdrowego rozsądku. Choć niektórzy rodzice dalej burzą się, że nie mogą robić tego, co by chcieli i chodzi tu nie tylko o bicie. Miałem sytuację, że matka nie chciała zabrać dziecka do szpitala, mimo że stwierdzono u niego wadę serca. Skończyło się prozaicznie interwencją Children services.
Zabrali jej dziecko?
TłumaczNie, to nie Norwegia. Skończyło się, o ile pamiętam, specjalnym planem ochrony dziecka, który polega na tym, że opieka społeczna nadzoruje rodzinę, rodzina nie może nigdzie podróżować bez ich zgody, cały czas są kontrolowani, przechodzą różne kursy. Ale zabranie dziecka rodzicom następuje stosunkowo rzadko, ale jednak się zdarza.
Nie da się porozmawiać o czymś przyjemniejszym? Trupy, rodziny zastępcze, kłótliwi pacjenci, i czort wie, co jeszcze. Współczuję ci takiej pracy...
TłumaczNie jest źle, bywają i sympatyczne momenty. Najbardziej lubię informować ludzi, że nie mają raka. Jedna pacjentka chciała mnie nawet z tego powodu zaprosić na wódkę. Niestety, moim wymogiem stawianym mi przez biura tłumaczeń, z którymi współpracuję, jest pełna anonimowość. Poza tym nie piję... Skoro już o nowotworach mówimy, muszę powiedzieć, że pacjenci onkologiczni to najprzyjemniejsza i najbardziej wdzięczna grupa. Są pogodzeni ze swym losem, wiedzą, co ich czeka i najczęściej starają się zachować pogodę ducha do ich ostatnich dni. Śmieją się, żartują, oczywiście, o ile mają siły na to. Jest to ciężkie o tyle, że zżywasz się z tymi ludźmi, po to by pewnego dnia...
Nie musisz kończyć...
TłumaczAle to jeszcze nie wszystko. Czasem muszę zawiadomić ich rodziny, co jest paskudne. Już wolę użeranie się z pijakami, którzy trafiają po północy na pogotowie... Kiedyś, kiedy wybierałem sobie zawód, z rozmysłem nie wybrałem takiego zawodu, by informować innych o nieszczęściach. Policjant, prokurator, lekarz... Nie do końca się udało.
To w takim razie czego ci życzyć na koniec rozmowy?
TłumaczMiłych pacjentów i lekarzy, bo z tym bywa różnie. Choć naprawdę rzadko spotkałem się z tym, że lekarz był w oczywisty sposób nieuprzejmy dla pacjenta, czego nie mogę powiedzieć o swych doświadczeniach z Polski.
No niech będzie, najmilszych! Dziękuję za rozmowę.
Źródła
[edytuj | edytuj kod]
Ten wywiad został przeprowadzony przez reportera Wikinews. |