2009-06-02: Indeks 73: o zamknięciu wystawy "Achtung!" z Peterem Fussem rozmawiały Lidia Makowska i Agnieszka Kaim

Z Wikinews, wolnego źródła informacji.
wtorek, 2 czerwca 2009

21 kwietnia w Galerii NoD w Pradze miała zostać otwarta wystawa polskiego artysty Petera Fussa. Na ekspozycję pt. „Achtung!” składały się powielone na wielkoformatowych płótnach kadry z „Pianisty” i „Listy Schindlera”, jednak żołnierze nosili na nich nie swastyki, a opaski z Gwiazdą Dawida.

Wystawa miała zwrócić uwagę na to, że Izrael używa obecnie w stosunku do Palestyńczyków podobnie nieludzkich metod, jakich kiedyś używali naziści w stosunku do Żydów. Zdjęcia wisiały na ścianach przez 30 minut. Przed rozpoczęciem wernisażu zostały one zerwane ze ścian i zniszczone przez przedstawicieli praskiej gminy żydowskiej.

Z Peterem Fussem wywiad przeprowadziły Lidia Makowska i Agnieszka Kaim z Indeksu 73.

Lidia Makowska: Nie po raz pierwszy wsadzasz kij w mrowisko w dyskurs wokół Holokaustu i antysemityzmu. Zamieszanie wokół wystawy „Jesus Christ King of Poland” w Galerii Scena w Koszalinie w styczniu 2007 sprowokowało nas nawet do szybszego powołania inicjatywy Indeks 73.

Peter Fuss: Nie wiedziałem o tym. Ale cieszy mnie, że moje działania przynoszą i taki skutek.

L.M.: W Koszalinie wystawiłeś print screeny z forów internetowych Frondy, fragmenty audycji z Radia Maryja i listę 2000 „Żydów i osób pochodzenia żydowskiego”, opublikowaną na stronie Polonica.net. A na mieście billboard z wizerunkiem osób z tej listy oraz hasłem „Żydzi won z katolickiego kraju”. Jaki jest finał sprawy? Podano Cię do prokuratury?

Prokurator szybko zareagował. Ściągnął billboard, wszczął postępowanie. Kuratorzy Galerii Scena, Robert Knuth i Ryszard Ziarkiewicz byli wzywani do składania zeznań w charakterze świadków. Grożono im, że będą mieli postawione zarzuty. Co byłoby już kompletnym absurdem. Tamten projekt składał się z dwóch elementów: z tego, co się rozgrywało w galerii i z tego, co działo się na zewnątrz, poza wiedzą kuratorów.

L.M.: No tak, to Twoja strategia partyzantki miejskiej.

To była moja zupełnie niezależna akcja. Z nikim nie konsultowałem tego co będzie na billboardzie i nikogo nie pytałem o zgodę na jego wywieszenie. Kuratorzy nie powinni ponosić za to żadnej odpowiedzialności. A niestety spotkały ich problemy, głównie ze strony lokalnych władz. Urzędnicy chcieli zlikwidować galerię. A wracając do prokuratora, to trochę się w sprawie pogubił. Najpierw wszczął postępowanie z paragrafu o obrazę głowy państwa, bo na billboardzie był portret Lecha Kaczyńskiego. A potem, chyba za sprawą wypowiedzi profesora Bartoszewskiego w prasie, że nazwanie kogoś Żydem nie powinno obrażać, prokurator zmienił kwalifikacje czynu na „wzywanie do nienawiści rasowej”. Jak się sprawa skończyła: nie wiem. Najprawdopodobniej została umorzona.

L.M.: Ciebie na przesłuchanie nikt nie wzywał?

Policja próbowała zaprosić mnie na przesłuchanie, jednak w związku z moją nieobecnością w Polsce nie było to możliwe. Na tym sprawa kontaktów między mną, a policją się zakończyła.

L.M.: A co się stało z wystawą?

Prokurator zamknął ją następnego dnia po wernisażu. Galerię oplombowano, prace zdjęto i zabrano na komisariat. Wszystko zostało skonfiskowane jako dowód w sprawie. Billboard na mieście wisiał około trzech-czterech godzin.

L.M.: Oswoiłeś się, że Twoje prace szybko znikają z przestrzeni miejskiej.

Tak, nie rozpaczałem z tego powodu.

Co w takim razie Cię skłoniło, by zrobić wystawę „Achtung!” w Galerii Roxy NoD w Pradze? To było do przewidzenia, że fotosy żołnierzy w nazistowskich mundurach, z Gwiazdą Dawida zamiast swastyki na rękawie, wywołają oburzenie i radykalne reakcje.

Liczyłem się z radykalnymi reakcjami, brałem pod uwagę to, że wystawa może zostać zamknięta na skutek protestów środowisk żydowskich. Nie przypuszczałem, że odbędzie się to w taki sposób. Myślałem, że czasy bojówek, niszczenia dzieł sztuki, palenia niepoprawnych książek już minęły. Liczyłem się również z tym, że spotkam się z głosami krytyki ze strony tych, którzy bronili mnie przy okazji zamieszania wokół wystawy „Jesus Christ King of Poland”. Wiedziałem, że ci, którzy lubili mnie, kiedy piętnowałem antysemityzm, teraz mogą przestać mnie lubić. Ale byłbym koniunkturalistą, gdybym piętnował antysemityzm, a przemilczał inne przejawy dyskryminacji rasowej. Szczególnie te, które dokonywane są rękami Żydów.

L.M.: Kto Cię zaprosił do Pragi?

Milan Mikulastik, jeden z kuratorów Galerii Roxy NoD, członek grupy Guma Guar.

L.M.: Pokazałeś mu projekt wystawy? Czy on wiedział, co planujesz?

Przygotowałem projekt i pojechałem do Pragi. Kurator to obejrzał i uprzedził, że może być problem, bo budynek galerii jest wynajmowany od gminy żydowskiej. Uznaliśmy jednak, że galeria jest przestrzenią zamkniętą, a właściciel budynku nie będzie przecież wpływał na jej program. Tym bardziej, że galeria NoD jest sprofilowana na wystawy o charakterze politycznym, eksperymentalnym. Kurator założył, że w razie jakiegoś protestu, będzie można w cywilizowany sposób porozmawiać.

Agnieszka Kaim: Czy faktycznie doszło do jakiejś rozmowy z kuratorem? Pojawił się zarzut, że Ciebie na wernisażu nie było, nie próbowałeś sam wyjaśnić tej sprawy. A czy ktoś inny próbował? Widziałam jedynie zdjęcia, na których przedstawiciele gminy żydowskiej niszczą wystawę. Co działo się wcześniej?

Nie bywam na swoich wernisażach i nie jestem tu jakimś ewenementem. Są artyści, którzy nie tylko nie bywają na swoich wernisażach, ale też nie udzielają wywiadów i w żaden sposób nie komentują swoich prac. Kiedy wybuchła afera byłem gotowy spotkać się z przedstawicielami gminy żydowskiej i rozmawiać na temat wystawy, ale fundacja, która zarządza galerią, miała inny pomysł na rozwiązanie tego konfliktu. Na samej wystawie była wywieszona rozmowa ze mną, w której szczegółowo wyjaśniałem mój punkt widzenia. Każdy, kto chciał, mógł ją przeczytać. Na rozmowę podczas wernisażu był przygotowany kurator i próbował nawet rozmawiać, ale oni nie chcieli słuchać.

L.M.: Oni, czyli kto?

Na samym początku weszło dwóch mężczyzn i jedna kobieta z gminy żydowskiej.}}

L.M.: Już po otwarciu wystawy?

Właściwie przed. Kurator dopiero miał otworzyć wystawę.

A.K.: Czyli prace zniszczono jeszcze przed wernisażem?

Wernisaż był zaplanowany na godzinę 18. Około godziny 18.30 wszystko było już zdemolowane. Jako takiego „oficjalnego” otwarcia wystawy jeszcze nie było. Ludzie dopiero się zbierali. Część z nich usiadła w kawiarni przylegającej do galerii. Media także jeszcze nie dotarły. Kiedy pojawił się pierwszy dziennikarz, prac na ścianach już nie było. Gdy te pierwsze trzy osoby z gminy weszły do galerii, od razu zaczęły ostro reagować, krzyczeć i, z początku delikatnie, odrywać prace ze ściany. Kurator próbował z nimi rozmawiać, ale nie było takiej możliwości. Wystawy próbował bronić także obecny tam czeski artysta żydowskiego pochodzenia, Milan Kozelka. Później pisał teksty do prasy, oburzony zachowaniem przedstawicieli gminy. Tymczasem oni wezwali posiłki. Pojawił się rabin, zarządca budynku i mężczyzna z psem, którym zaczął szczuć ludzi. Atmosfera stała się gorąca, demolka poszła wtedy już na całego. Prace były darte, deptane, grozili podpaleniem galerii. Mężczyźni, którzy na początku weszli w jarmułkach, przebrali się, koszule włożyli w spodnie, zdjęli kipy. Tak, jakby nie chcieli pokazać, że są Żydami, w momencie, gdy niszczyli prace. Zaczęli ludzi szarpać, pytać, kto zrobił wystawę, czy może jakiś Niemiec. Gdy dowiedzieli się, że artysta to Polak, padły słowa: „polskie świnie”. Po czesku i po niemiecku.

PL.M.: olnische Schweine?

Tak, również.

L.M.: Można zatem przyjąć, że Milan, kurator wystawy, został po prostu napadnięty.

Jego od razu nazwano „czeską lewacką kurwą”, nikt z nim nie chciał dyskutować. Z kolei Milan Kozelka, artysta, który pamięta jeszcze cenzurę komunistyczną, był strasznie oburzony tym, że dochodzi do takiego aktu przemocy. Uważał, że w żaden sposób nie można tego usprawiedliwić. Władze gminy żydowskiej groziły wypowiedzeniem umowy najmu. Galeria NoD jest częścią większego centrum kulturalnego Roxy, tam jest także teatr, kawiarnia. To jest kultowe miejsce w Pradze, istnieje już około 10 lat. Gdyby doszło do zamknięcia tego miejsca ludzie pewnie by protestowali. Jak sądzę obawa przed tymi protestami i dyskusja jaka wywiązała się w mediach, uchroniły galerię przed likwidacją.

L.M.: Czyli ktoś postulował, żeby zamknąć galerię z powodu Twojej wystawy?

Jeszcze podczas demolki właściciele kamienicy grozili, że wypowiedzą umowę najmu całego centrum: galerii, klubu, teatru.

L.M.: O mały włos zniszczyłbyś eksperymentalną, wolną przestrzeń do prezentowania sztuki w Pradze!

Nie zniszczyłbym, tylko pokazał, gdzie przebiegają granice wolności słowa w Czechach i kto je tak naprawdę wyznacza. I w zasadzie cała afera wokół wystawy 'Achtung!” to pokazała. Czesi szczycą się swoją wolnością, tym, że kościół nie jest tam nietykalny, że w debacie publicznej funkcjonuje kwestia aborcji. Są dumni z tego, że otwarcie rozmawiają o wszystkim, że istnieje tolerancja na różne punkty widzenia. A tu nagle okazało się, że jest pewien temat, którego nie wolno poruszać, że w kamienicy, która należy do Żydów, nie wolno rozmawiać o wszystkim, nie można mówić o konflikcie palestyńsko-izraelskim. Pod groźbą represji, zażądali kontrolowania programu galerii, konsultowania podejmowanych tematów. Oni nie tylko zdarli te prace, oni je zapakowali i zabrali ze sobą, żeby przypadkiem ktoś nie wpadł na pomysł ich ponownego wywieszenia.

L.M.: Czy kurator próbował uchronić prace przed zerwaniem?

Na początku próbował z nimi rozmawiać, ale to ich nie powstrzymało. Co mógł więcej zrobić? Bić się z nimi? Jak tam przyszedł facet z psem, to zrobiło się gorąco. Ludzie się bali. Następnego dnia fundacja, do której należy galeria i która wynajmuje kamienicę od gminy żydowskiej, postanowiła załagodzić i wyciszyć sprawę. Napisali list do gminy żydowskiej. Przeprosili i obiecali, że takie rzeczy już się nie powtórzą i będą teraz konsultować projekty artystyczne ze społecznością żydowską.

L.M.: Informacje o Twojej wystawie zostały całkowicie usunięte ze strony internetowej Roxy NoD.

Właściwie zablokowano cały dzień 21 kwietnia, choć odbywał się tam i koncert. Kolejnego dnia na portalu jednego z głównych dzienników czeskich pojawił się artykuł, według którego to nie Żydzi zaatakowali wystawę, tylko grupa wynajętych przeze mnie osiłków, bo była to rzekomo część mojego projektu. Wystawę nazwano antysemicką, a wynajęcie osiłków miało jakoby celowo zrzucić winę na Żydów. Miałem być tak perfidny, przebiegły i pełen nienawiści do narodu żydowskiego. Ale takie przedstawienie sprawy szybko upadło, bo w galerii byli ludzie, którzy rozpoznali konkretne osoby uczestniczące w demolce, ważnych przedstawicieli gminy żydowskiej, w tym rabina. Tak więc artykuł ten był zmieniany w miarę upływu czasu i pojawiających się komentarzy internautów. W Gazecie Wyborczej miała miejsce podobna sytuacja, kiedy zrobiłem billboard „Żydzi won z katolickiego kraju”. Najpierw pojawiły się oskarżenia o antysemityzm, a później tekst zmieniano.

L.M.: My to wszystko obserwowaliśmy z pozycji badań w Indeksie 73 przy okazji ocenzurowania pracy Entropa Davida Czernego w Brukseli. Pierwszego dnia, gdy otwarto wystawę, a minister Vondra mówił, jak ważna jest dla niego wolność sztuki i dlaczego zaprosił tego artystę...

A.K.: Nie artystę, tylko 28 artystów.

L.M.: Dokładnie, że zaprosił artystów, którzy co prawda są kontrowersyjni, ale w Europie nie ma miejsca na cenzurę. Gazeta Wyborcza nie sprawdzając informacji podała, że Polskę reprezentował Leszek Hirszenberg. My w Indeksie zaczęliśmy się zastanawiać, kim właściwie jest Leszek Hirszenberg. Na prawicowych forach pojawiły się komentarze, że znowu Polskę reprezentuje Żyd. Dopiero następnego dnia Wyborcza odkryła kamuflaż Czernego. Wzięli Mariusza Szczygła, żeby ratował sytuację, opublikowano kilka artykułów o „czeskiej niepokornej duszy” i Czernym.

To jest częsta praktyka w mediach.

L.M.: Pokazuje dzisiejsze mechanizmy tworzenia i dystrybucji informacji. Powiela się te same komunikaty, nikomu do głowy nie przyszło, że Leszek Hirszenberg to mistyfikacja.

A.K.: Dlatego przy okazji Twojej wystawy to już do głowy ludziom przyszło...

Ale to nie przyszło ludziom do głowy, tylko autorowi tekstu. To był tekst pisany z tezą, jakby na zamówienie. Pojawiły się w nim wypowiedzi przedstawiciela gminy żydowskiej oskarżającego mnie o antysemityzm, a mnie, ani kuratora dziennikarz o żadną wypowiedź nie poprosił. Tego wymagałaby zwykła uczciwość i rzetelność dziennikarska.

L.M.: No ale Ciebie tam oficjalnie nie było. Wracając do rozwoju wypadków w Pradze: jak sprawa się zakończyła? Jak dalej reagował kurator?

Czekał. Co prawda przez moment się zastanawiał, czy nie wezwać policji, ale ostatecznie tego nie zrobił. Ja go rozumiem, nie chciał eskalować konfliktu. Tam przyszedł właściciel budynku i groził, że wypowie umowę, zamknie galerię, teatr, kawiarnię i wszyscy stracą pracę, kultowy klub przestanie istnieć.

L.M.: Ja też na miejscu kuratora nie wezwałabym policji, nie wierzę w sprawność aparatu państwowego i skuteczność metod represji.

A.K.: To chyba nie o to chodzi. Gdyby np. grupa pijanych osób wpadła i zaczęła demolować galerię, ale nie byłoby tego ideologicznego kontekstu konfliktu izraelsko - palestyńskiego, to by zapewne wezwano policję. To nie chodzi o brak wiary w skuteczność państwa, tylko o to, że akurat wystawę zdemolowały te konkretne osoby.

Dokładnie.

L.M.: Czesi mają swojego Czernego, prowokatora w sztuce, z którego są dumni. Są dumni z tego, że on wkłada kij w mrowisko i można o tym dyskutować, a przyjechałeś Ty, włożyłeś kij w mrowisko i...

Ale, jak widać, nie w to mrowisko, co trzeba… To fakt, były tu dwa zbiegi okoliczności. Przed przyjazdem do Pragi nie wiedziałem, że budynek związany jest w jakiś sposób z gminą żydowską. Poza tym 21 kwietnia to Międzynarodowy Dzień Pamięci Ofiar Holokaustu, to też był przypadek: była to jedyna data, kiedy w kwietniu galeria była wolna. Z uwagi na datę zrezygnowałem z części projektu, który miał się odbywać w przestrzeni publicznej. Tak, aby nikogo nie narażać na przypadkowy kontakt z moimi pracami. Jednak galeria, to miejsce zamknięte i nie uważałem, że z uwagi na datę nie należy tej wystawy pokazywać. Rozumiem, że ktoś się mógł poczuć urażony i miał prawo protestować, ale to się powinno odbyć w cywilizowany sposób.

L.M.: Ale Ciebie tam nie było, więc z kim rabin czy oburzeni członkowie gminy żydowskiej mieli dyskutować?

Ale to nie był żaden panel dyskusyjny, żadna konferencja. Nie umawiałem się z nikim na dyskusje. Na miejscu był kurator, można było z nim rozmawiać. Jeśli uważali, że wystawa powinna być zamknięta, mieli do tego instrumenty. Mogli negocjować z fundacją, apelować o zamknięcie wystawy. Oni wybrali rozwiązanie siłowe.

L.M.: Na wystawie w Pradze był Zbyszek Libera, który: jak doniósł nam do Indeksu 73, jeszcze przed zniszczeniem prac opuścił galerię, nie chciał bronić Twojej pracy. Zbyszek uważa, że wystawa była nieprzemyślana, a Twoja postawa nieodpowiedzialna. Powinieneś był osobiście wytłumaczyć intencję pracy, stanąć twarzą w twarz z rabinem.

Pan Libera ma prawo do swoich ocen. To kwestia, kto gdzie ma poukładane granice. Dla jednych nieprzekraczalną granicą będzie zamienienie archiwalnego zdjęcia z hitlerowcami forsującymi polską granicę na roześmianych rowerzystów. Dla innych ta granica zostanie przekroczona z chwilą zamienienia więźniów Auschwitz w radosnych pensjonariuszy sanatorium, czy też zbudowania obozu koncentracyjnego z klocków Lego. Dla nich takie działania będą nieprzemyślane i nieodpowiedzialne. A dla pana Libery nieprzemyślane i nieodpowiedzialne będą moje działania. Nie zamierzam z tym dyskutować. Po moim billboardzie „Żydzi won z katolickiego kraju” jeden z głównych redaktorów Obiegu, atakował tę pracę z wyżyn swojego obiegowego majestatu arbitralnie stwierdzając, że w ten sposób nie można mówić w sztuce, że jest to za mocny język. Czas to zweryfikował. Po dwóch latach chyba już nikt nie będzie brał poważnie takich opinii. Tak będzie też w przypadku wystawy „Achtung!” - czas to zweryfikuje. A co do pretensji, że osobiście nie tłumaczyłem intencji pracy, to musze powiedzieć, że nie mam takiego obowiązku. Czynienie mi z tego powodu zarzutu jest po prostu głupie. Z rabinem i każdym przedstawicielem gminy żydowskiej, którzy poczuli się urażeni, byłem gotowy porozmawiać twarzą w twarz już po wernisażu. Nie mogłem wiedzieć, że zjawią się na wernisażu. A co by było gdyby przyszli dzień po otwarciu? Powinienem przez cały okres trwania wystawy być na miejscu i czuwać, czy przypadkiem komuś nie trzeba tłumaczyć, o czym jest wystawa?

L.M. - Mieliśmy w zeszłym roku przypadek cenzury pracy Huberta Czerepoka we Wrocławiu. W ramach Festiwalu Survival zawiesił on na wejściu do byłej Synagogi napis „Nie tylko dobro pochodzi z góry” w kształcie wstęgi „Arbeit macht frei”. Oburzony rabin wrocławskiej gminy żydowskiej nakazał usunięcie instalacji, podczas Festiwalu też nie chciał dyskutować. Dopiero z inicjatywy Indeksu 73 po kilku miesiącach udało nam się przekonać rabina do rozmowy. Usiedliśmy do stołu w BWA we Wrocławiu, rabin opowiadał, jaki ból wywołała u niego i innych członków gminy żydowskiej instalacja Huberta. Nie spodziewaliśmy się takiej opowieści, nasze pokolenie nie wie, jak rozmawiać o traumie Holokaustu. Ale dyskutować trzeba, zakończyliśmy debatę we Wrocławiu konkluzją, że nikt nie ma stuprocentowego prawa własności do Holokaustu, każdy z nas ma prawo do tego wracać, mierzyć się z tragedią po swojemu.

A.K.: Jednak wrocławski rabin w trakcie rozmowy nie wychodził z pozycji siły. Jego argumentacja przeciwko pracy Huberta skupiała się bardziej na emocjach: nie chciał, by byłe więźniarki Auschwitz musiały przechodzić pod tym napisem idąc do synagogi. Podkreślał, że nie miałby nic przeciwko wystawieniu tej pracy w galerii.

Pamięć o Holokauście, świadomość niewyobrażalnej tragedii narodu żydowskiego, nie może powstrzymywać nas przed krytyką obecnych działań Izraela. Taka krytyka zwykle spotyka się z posądzeniami o antysemityzm i to natychmiast zamyka dyskusje. Żydzi mają pretensje, że świat milczał, że niedostatecznie reagował wobec zbrodni, jakie spotkały Żydów, a jednocześnie wymagają abyśmy dziś milczeli wobec metod, jakie oni stosują w konflikcie palestyńsko-izraelskim. W 2004 roku w Sztokholmie odbywała się międzynarodowa konferencja na temat ludobójstwa. Izrael zgodził się wziąć w niej udział, ale pod warunkiem, że nie będą na niej poruszane kwestie konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Na zorganizowanej przy tej okazji wystawie, małżeństwo szwedzkich artystów Feiler, pokazało instalację „Snow White and the madness of truth”, krytycznie odnoszącą się do polityki Izraela. Obecny na wernisażu ambasador Izraela zniszczył instalację, za co otrzymał gratulacje od Ariela Szarona, ówczesnego premiera Izraela. Rząd Izraela oficjalnie domagał się zamknięcia wystawy i usunięcia instalacji. Dyrektorowi Muzeum Dziedzictwa Narodowego, w którym odbywała się wystawa, grożono śmiercią. Mimo to wystawa trwała do końca.

L.M. - Reperkusje twojego czynu dotknęły jednak nie tylko Ciebie, były jakieś dalsze represje?

Kurator obawiał się, że w najlepszym wypadku straci pracę, a w najgorszym wszystko zostanie zamknięte. Tak się jednak nie stało, ale w umowę najmu zostanie teraz wpisana klauzula, która ma zapobiec robieniu tego rodzaju wystaw w przyszłości.

L.M.: Twój komunikat o konflikcie izraelsko-palestyńskim spowodował lawinę cenzury. Niewydolny wychowawczo rodzic dostał kuratora: wolność artystyczna w galerii NoD trafiła pod kuratelę programową gminy żydowskiej.

Tak to wygląda.

L.M.: W czeskich mediach wywołałeś bardzo żywą dyskusję, na pierwszych stronach poważnych gazet. To duży plus, nie wiem, czy u nas media podjęłyby z takim zaangażowaniem temat. Weszłam na strony czeskich mediów i z tego, co zrozumiałam, czeskie społeczeństwo się spolaryzowało. Spierano się, czy można było stawiać znak równości między wojną w Strefie Gazy a Holokaustem, oraz o to, czy można zniszczyć pracę artysty, gdy się nie zgadza z jego przesłaniem.

Cieszę się, że wystawa sprowokowała dyskusje o konflikcie izraelsko-palestyńskim. Najgorsza rzecz, jaką możemy zrobić, to milczeć. Nie stawiam znaku równości pomiędzy konfliktem w Gazie a Holokaustem. Nie chcę licytowania się na liczbę ofiar, nie o to chodzi. Po prostu pokazuję, że stosowane metody są często podobne. Nie możemy relatywizować zbrodni, tylko dlatego, że statystycznie rzecz ujmując jest ona mniejsza. Ta wystawa jest o tym, że niczym nie można usprawiedliwiać segregacji rasowej i stosowania nazistowskich metod. Już na poziomie języka zamazywany jest prawdziwy obraz konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Nie mówi się, że ginie ludność cywilna, tylko, że giną terroryści. Ludzie wiedzą, że jest tam jakiś mur, ale nie potrafią w swojej świadomości tego zestawić z murem getta i powiedzieć, że każdy mur getta jest złem i, że nie można się na takie mury godzić. Żyd funkcjonuje w powszechnej świadomości jako ofiara Holokaustu. Ciężko pogodzić się z myślą, że dziś Żyd stał się katem.

Artykuł wykorzystuje materiał objęty licencją Creative Commons BY-SA 2.5 pochodzący z artykułu Achtung! Cenzura w Pradze! opublikowanego pierwotnie w serwisie Indeks73 (więcej)